Po wczorajszym "śledziku" wstałam o 11:00. Praca do późna i czerwone wino dało się we znaki. Ból głowy postanowiłam pokonać spacerem w ten piękny sobotni dzień. Z niedowierzaniem patrzę w kalendarz i myślę, że za 3 dni o tej porze będziemy siadać do wigilijnej kolacji.
To pierwszy rok, gdy nie czuję nadchodzących Świąt. Próbuję sama wprowadzać się w odpowiedni nastrój. Obejrzałam "Love actually", wyciągnęłam trochę świątecznych ozdób, włączam co 2-3 dni "Merry little Christmas" Franka Sinatry, w pokoju wesoło mrugają lampki. Wysłałam kilka kartek. Tak, jestem w tym nikłym procencie ludzkości, który nadal pisze odręczne życzenia, ślini znaczki i wysyła kolorowe pocztówki, z nadzieją na odzew, w świat. I...jakoś nie pomogło. Może to wina pogody, która bardziej przypomina październikową niż grudniową. Warszawa widziała w grudniu śnieg zaledwie przez jeden wieczór.
A może to dlatego, że jestem zajęta - pracą, nauką, spotkaniami - i zupełnie nie mam poczucia upływających dni. W tym roku nie biorę udziału w przygotowaniach, nie pomagam w pieczeniu ciast, ubieraniu drzew na podwórku, kłócąc się z tatą o to, które lampki wieszamy. Do domu na Święta jadę dopiero 23.12 wieczorem i rano obudzę się już w Wigilię. Wtedy mam nadzieję poczuć tę magię i dziecięce zniecierpliwienie. Że to już, że za chwilę zabłyśnie pierwsza gwiazdka. Znowu podzielimy się opłatkiem i, ukrywając tę jedną, malutką łzę wzruszenia, będziemy sobie życzyć zdrowia, miłości - oby była prawdziwa i na całe życie (lub chociaż na dłużej niż miesiąc), sukcesów, spokoju. Cicho zaśpiewam którąś ze smutnych polskich kolęd. Znowu nie tknę śledzia i zjem za dużo łazanek z makiem...
Wesołych Świąt :) !
After yesterday's "Herring party" I woke up at 11:00. Working late and red wine could be felt today. I've decided to beatheadache with a walk on this beautiful Saturday day. In disbelief, I look at the calendar and think that in three days this time we will sit down for Christmas Eve dinner.
This is the first year when I don't feel the coming Christmas. I'm trying to put myself in the right mood. I watched "Love Actually", pulled out some Christmas decorations, turn "Merry Little Christmas" by Frank Sinatra every 2-3 days, lights cheerfully flash in the room. I sent a few Christmas cards. Yes, I am in the dim percentage of humanity still writing wishes, drooling stamps and sending colourful postcards, hoping for a response. And... somehow it hasn't helped. Maybe it's the weather which is more like in October than December. Warsaw has seen snow in December just for one night.
Or maybe it's because I'm busy - with work, learning, meetings - and I don't have quite the sense of elapsing days. This year, I don't take part in the preparation, not helping in baking cakes, dressing trees in the yard, arguing with my dad about which lights to hang. I'm going home for Christmas on 23 December in the evening and in the morning I'll wake up on Christmas Eve. Then I hope to feel the magic and childish impatience. That this would be the moment for the first star to shine. Again, we'll divide the wafer and, hiding this one tiny tear of emotion, we'll wish ourselves health, love - so may it be true and for the whole life (or at least for more than a month), success, peace. I'll softly sing one of sad Polish carols. Again, I won't try herring and eat too much noodles with poppy ...
Merry Christmas :) !