sobota, 21 grudnia 2013

Merry Christmas

Po wczorajszym "śledziku" wstałam o 11:00. Praca do późna i czerwone wino dało się we znaki. Ból głowy postanowiłam pokonać spacerem w ten piękny sobotni dzień. Z niedowierzaniem patrzę w kalendarz i myślę, że za 3 dni o tej porze będziemy siadać do wigilijnej kolacji. 

To pierwszy rok, gdy nie czuję nadchodzących Świąt. Próbuję sama wprowadzać się w odpowiedni nastrój. Obejrzałam "Love actually", wyciągnęłam trochę świątecznych ozdób, włączam co 2-3 dni "Merry little Christmas" Franka Sinatry, w pokoju wesoło mrugają lampki. Wysłałam kilka kartek. Tak, jestem w tym nikłym procencie ludzkości, który nadal pisze odręczne życzenia, ślini znaczki i wysyła kolorowe pocztówki, z nadzieją na odzew, w świat. I...jakoś nie pomogło. Może to wina pogody, która bardziej przypomina październikową niż grudniową. Warszawa widziała w grudniu śnieg zaledwie przez jeden wieczór. 

A może to dlatego, że jestem zajęta - pracą, nauką, spotkaniami - i zupełnie nie mam poczucia upływających dni. W tym roku nie biorę udziału w przygotowaniach, nie pomagam w pieczeniu ciast, ubieraniu drzew na podwórku, kłócąc się z tatą o to, które lampki wieszamy. Do domu na Święta jadę dopiero 23.12 wieczorem i rano obudzę się już w Wigilię. Wtedy mam nadzieję poczuć tę magię i dziecięce zniecierpliwienie. Że to już, że za chwilę zabłyśnie pierwsza gwiazdka. Znowu podzielimy się opłatkiem i, ukrywając tę jedną, malutką łzę wzruszenia, będziemy sobie życzyć zdrowia, miłości - oby była prawdziwa i na całe życie (lub chociaż na dłużej niż miesiąc), sukcesów, spokoju. Cicho zaśpiewam którąś ze smutnych polskich kolęd. Znowu nie tknę śledzia i zjem za dużo łazanek z makiem...

Wesołych Świąt :) !

 


After yesterday's "Herring party" I woke up at 11:00. Working late and red wine could be felt today. I've decided to beatheadache with a walk on this beautiful Saturday day. In disbelief, I look at the calendar and think that in three days this time we will sit down for Christmas Eve dinner.
This is the first year when I don't feel the coming Christmas. I'm trying to put myself in the right mood. I watched "Love Actually", pulled out some Christmas decorations, turn "Merry Little Christmas" by Frank Sinatra every 2-3 days, lights cheerfully flash in the room. I sent a few Christmas cards. Yes, I am in the dim percentage of humanity still writing wishes, drooling stamps and sending colourful postcards, hoping for a response. And... somehow it hasn't helped. Maybe it's the weather which is more like in October than December. Warsaw has seen snow in December just for one night.
Or maybe it's because I'm busy - with work, learning, meetings - and I don't have quite the sense of elapsing days. This year, I don't take part in the preparation, not helping in baking cakes, dressing trees in the yard, arguing with my dad about which lights to hang. I'm going home for Christmas on 23 December in the evening and in the morning I'll wake up on Christmas Eve. Then I hope to feel the magic and childish impatience. That this would be the moment for the first star to shine. Again, we'll divide the wafer and, hiding this one tiny tear of emotion, we'll wish ourselves health, love - so may it be true and for the whole life (or at least for more than a month), success, peace. I'll softly sing one of sad Polish carols. Again, I won't try herring and eat too much noodles with poppy ...
Merry Christmas :) ! 

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Deep Monday Thoughts.

Myślałam ostatnio nad tym, jak wiele barier stawiamy sobie w życiu. Niezbyt często zdarza się nam podjąć spontaniczną decyzję, zrobić coś, na co rzeczywiście mamy ochotę. Mówimy "Nie powinnam", "Nie wypada mi", "Co powiedzą znajomi w pracy, sąsiadka czy mama". Czy warto zawsze zastanawiać się nad tym, co w danej chwili "powinno się" zrobić? Dlaczego decydujemy głową, a tak rzadko sercem?

Nie mogę iść na pierwszej randce do jego mieszkania, bo mi nie wypada. Mimo, że tylko siedzimy na kanapie. Nie będę śpiewać w barze karaoke, bo zobaczy mnie ktoś znajomy. I o ile niezbyt stosowna do biura może okazać się skórzana mini i kabaretki, to już kolorowy sweter z reniferem na tydzień przed Świętami - chyba tak. Najważniejsze, to być świadomym wyborów i podejmowanych decyzji. Często tkwimy w utartych zwyczajach i konwenansach, blokuje nas otoczenie, w jakim przebywamy, strach przed plotkami wśród znajomych czy komentarz ze strony rodziny. A chyba warto czasem zatrzymać się i pomyśleć, czego to my chcemy w życiu, na co mamy ochotę.

Trudno jest porzucić postawę osoby poprawnej, takiej, jaką chcą nas widzieć znajomi czy rodzina. To dla bliskich nam osób stajemy się bardziej ułożeni, zakładamy znienawidzony golf, bo lubi go żona oraz niewygodne szpilki, bo mąż nie lubi nas w płaskich butach. Ale potrafimy też sami zrezygnować z przyjemności, choć wiemy, że zostaniemy pełni niedosytu. Nie zamówimy trzeciego ciastka w cukierni, bo pani zza lady krzywo na nas spojrzy. Nie pocałujemy się, bo to dopiero druga randka - choć w myślach aż przebieramy nogami z pożądania. Pytanie - czy to cieszy nas samych? I ile można wytrzymać w takiej sieci uplecionej ze spełniania czyichś, a nie własnych, oczekiwań? A przecież najlepszym sposobem, by pozbyć się pokusy... jest jej ulec.






Recently, I've been thinking of how many barriers we set ourselves in life. Not very often do we take a spontaneous decision to do something we really want. We say "I shouldn't", "It's inappropriate", " What would friends at work, neighbours or mother say?" Is it worth thinking always what at the moment "I should" do? Why do we decide with our head and so rarely with our heart? 

I can't go on a first date to his apartment because it's not proper. Although we'd  just be sitting on the couch. I will not sing in a karaoke bar, some friend may see me. And, as far as it may not be relevant to go to the office in a leather mini skirt and fishnet stockings, then in a coloured sweater with a reindeer - a week before Christmas - I think so. The most important thing is to be aware of choices and decisions we make. Often we are stuck in customs and
hackneyed conventions, blocked with the environment we live in, with the fear of gossip among friends or a comment from the family. And it's worth, from time to time, to stop and think what it is that we want in life. What makes us happy at the moment.

It is difficult to give up the attitude of a
correct person, the one which friends or family want you to be. It's for people close to us that we become proper, we wear hated turtleneck because our wife likes it and uncomfortable high heels because our husband can't stand us in flat shoes. But we also dispense with pleasure at our own request, although we know that we'll be fully unsatisfied. We don't order a third cake at the bakery because the lady behind the counter may look disapprovingly at us. We won't kiss, even though in our mind our legs shake of desire - cause it's only a second date. A question is whether it enjoys ourselves? And how long can one withstand such a braided network of meeting someone's and not their own expectations? And yet the best way to get rid of temptation... is to follow it.

niedziela, 17 listopada 2013

Post bardzo osobisty. Very personal post.

Piję popołudniową niedzielną kawę. Cieszę się tym weekendem, ostatni tydzień był bardzo intensywny, z pracy nie wychodziłam przed 20:00. Mimo typowo angielskiej pogody, wybrałam się dziś na ponadgodzinny spacer ulicami Warszawy.

Od kilku dni w mojej głowie są miliony myśli. Bałam się tej jesieni, próbowałam sama siebie utwierdzić w tym, że będzie dobra, łagodna dla mnie i mego ciepłolubnego organizmu. Po pięknym lecie, zawsze z trwogą patrzę na każdy opadający liść. Ta jesień okazała się dla mnie najlepszą - od chyba 10 lat. I wypadałoby pewnie w tym miejscu napisać, że to dzięki ludziom, których spotkałam. Po latach, po miesiącu, czy też pierwszy raz. Tak pewnie wypada. 

Ale podziękować mogę wyłącznie sobie. Po latach zmian, jakie we mnie zaszły, gdy postanowiłam zamknąć się w złotej klatce, udało mi się w ciągu ostatnich kilku miesięcy odzyskać siebie sprzed lat. Wróciłam, jak gdyby po długiej podróży. W moich oczach znowu jest dawny blask. Otwartością i optymizmem zaskakuję sama siebie. Dla ludzi poznanych w ciągu ostatnich 5 lat jestem ogromnym zaskoczeniem. Ci zaś, którzy znają mnie całe życie, odetchnęli z ulgą. Bo jestem tu z powrotem. Jakby wcale nie minęło 10 lat.

Piękna jest ta jesień. Takiej pogody, jak w październiku i listopadzie, nie mieliśmy w Polsce od lat. Nawet dzisiaj, z wilgocią i mżawką, która osadza się na rzęsach, ta jesień jest dobra. Dni uciekają, czas gna do przodu jak szalony. Powoli zaczynam myśleć o Świętach. O tym, że już za chwilę zacznie się to dziecięce oczekiwanie. Które jest właśnie najpiękniejsze.
Cieszę się, że wróciłam.

   
I'm having afternoon Sunday coffee. I'm happy with this weekend cause last week was very intense at work and I didn't leave the office before 8 p.m. Despite a typical English weather, I went today for an hour-long walk through the streets of Warsaw.

For a few days now there have been millions of thoughts on my mind. I was so afraid of this fall, trying to reassure myself that it'd be good for me and mild for my thermophilic organism. After a beautiful summer, I always look at every falling leaf with fear. And this fall turned out to be the best of actually 10 years for me. At this point it would probably be proper to say that it's all thanks to the people I met. After years, after months or for the first time. That's what may seem proper right now.
But I can only thank myself. After years of changes that have happened in me, when I decided to shut myself in a golden cage, in the past few months I managed to recover myself the way I used to be years ago. I came back, like after a long journey. There's this glitter in my eyes again. I am surprised with my openness and optimism. For those who met me in the past 5 years I have been a huge surprise. Those who have known me all my life breathed a sigh of relief. Because I'm back. As if there has not passed 10 years.
Beautiful is this autumn. We haven't had such a weather as in October and November for years. Even today, with humidity and drizzle depositing on lashes, this fall is good. Time flies, rushes forward like crazy. Slowly I start to think about Christmas. Thinking that in a while there'll start this childish waiting. The most beautiful of all.
I'm glad to be back.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...