niedziela, 18 grudnia 2016

One week till' Christmas

Za tydzień Święta, chwilę dzisiaj popadał śnieg, ale na biel za oknem raczej nie ma co liczyć.
Przynajmniej w Warszawie. Więc pod nosem podśpiewuję sobie "I'm dreaming of a white Christmas".

Gdzieniegdzie zaczęły się wyprzedaże, chciałam kupić nową torebkę, z czystej przyjemności.
Ale nie mogłam. Oglądam wiadomości, widzę dramat ludzi w Syrii i całą kasę, jaką chciałam przeznaczyć na zachciankę dla siebie, wpłacam na organizację White helmets. Ufundowałam też kolację wigilijną dla starszych samotnych ludzi. Uważam, że takie akcje to skarb. W pracy zbieraliśmy środki na porzucone zwierzęta z Fundacji Niechciane i Zapomniane. Pomóc możemy na różne sposoby, to nie jest trudne.

***

Po co są Święta? Dla każdego pewnie mają inne znaczenie. Jedni widzą w nich wyłącznie aspekt religijny, inni trochę mniej, reszta - wcale. Dzieci czekają cały rok na prezenty, ja na choinkę i spotkanie z rodziną i przyjaciółmi. I łamiemy się opłatkiem, życzymy sobie szczęścia i miłości. Na stole stawiamy jeden dodatkowy talerz, dla wędrowca. Tylko czy ten talerz ma jeszcze sens? Nie przyjęliśmy do naszego kraju ani jednego uchodźcy z dotkniętej wojną Syrii. A czy sami mamy pewność, że nie będziemy kiedyś potrzebować schronienia? 

Za tydzień Święta. To bardzo dużo czasu, żeby zrobić coś dobrego.




It's one week till' Christmas, snow was falling for a while today, but I wouldn't count on white view outside the window. At least in Warsaw. So I'm singing "I'm dreaming of a white Christmas."
 
Some sales began already, I wanted to buy a new bag just for pure pleasure. But I couldn't. Watching the news, seeing the whole human tragedy in Syria, all the money I wanted to spend on a whim for myself, I paid to host White helmets.  I founded a Christmas dinner for lonely elderly people. I believe that such actions are just like treasure. At work we collected funds for abandoned animals of the Foundation 'Niechciane i Zapomniane'. We can help in various ways, it is not difficult. 

*** 

What are Christmas for? For different things for everybody. Some see them as purely religious aspect, others a little less, the rest - at all. Children wait all year for gifts, I wait for the Christmas tree and meeting with family and friends. And we break the wafer, we wish ourselves happiness and love. On the table, we put one additional plate for the wanderer. Yet does this plate still make sense? We have not adopted to our country not a single refugee from war-stricken Syria. And are we that sure that we will never need shelter?

 It's one week till' Christmas. That's a lot of time to do something good.


niedziela, 4 grudnia 2016

20 days till' Christmas.

4 grudnia. Barbórka. Wracam samochodem z rodzinnego domu, gdzie spędziłam weekend. 
I jestem zdziwiona, bo nie ma korków, nikt już nie wraca po 2 dniach na Suwalszczyźnie czy Mazurach. Bo to grudzień, o 17 jest już ciemno i to nie czas na wypoczynek nad jeziorem. Wszyscy myślą o prezentach, choince, wigilijnym karpiu. Bo już za 20 dni siądziemy razem do stołów, wcześniej łamiąc się opłatkiem. 
 
Polskie porzekadło mówi, że "gdy na Barbary po lodzie, Święta będą po wodzie". I niechybnie się to sprawdza co roku. Ale dzisiaj pomyślałam sobie, że wszystko byłoby jasne, jak przewiduje polskie przysłowie, gdyby nie to, że w Suwałkach mieliśmy aurę absolutnie zimową, z mrozem i skrzącym się w słońcu śniegiem, podczas gdy w Warszawie było pochmurno i... na plusie. 

I znowu obiecałam sobie, że prezenty kupię w listopadzie, a grudzień poświęcę na wysyłanie kartek z życzeniami i wertowanie książek kucharskich w poszukiwaniu nowych przepisów na ciasta itd. A jest jak co roku - nic nie kupiłam, kalendarz pokazuje, że przyjadę do domu na samą Wigilię, obym tylko zdążyła wysłać życzenia... Ale cieszy mnie to oczekiwanie, kupowanie ozdób na Święta, spotkania ze znajomymi tuż przed Gwiazdką. I śpiewanie kolęd albo anglosaskich carols. 

I liczę po cichu na białe Święta, takie jak w dzieciństwie.


December, 4th - Polish holiday - Barbórka. I'm returning by car from my family home, where I spent the weekend. I am surprised, because there is no traffic jams, no one is going back after 2 days in the Suwalki region or Mazuria. Since it is December, it is already dark at 5 p.m. and it is not the time to relax by the lake. Everybody's thinking about gifts, Christmas tree and carp for Christmas. Because it's 20 days till' we sit down to tables, breaking the wafer before.

Polish proverb says that "when Barbara's on ice (i.e. today), Christmas will be on the water." And actually it checks every year. But today, I thought that everything will be clear, as provided for in the Polish proverb, for it was not an aura of absolute winter, frost and snow sparkling in the sun in Suwalki, while in Warsaw it was cloudy and ... over zero degrees.


And again, I promised myself that gifts would be purchased in November and in December I'll be spending sending greeting cards and paging through cookbooks in search of new recipes for cakes, etc. And like every year - nothing is bought, the calendar shows I'll be home exactly on Christmas Eve. Hope I'll have time to send greetings ... But I'm happy for this awaiting, buying decorations, meetings with friends, just before Christmas. I sing Polish and Anglo-Saxon carols.


And quietly I hope quietly I hope the Christmas would be white, just as it used to be in my childhood.

wtorek, 1 listopada 2016

Duchy przeszłości.

  1 listopada 2016 r. Wszystkich Świętych. W Warszawie leje jak z cebra, a w Suwałkach spadł pierwszy śnieg. To niby dziwne, a pamiętam przecież, że kiedyś, gdy mieszkałam na polskim Biegunie zimna, śnieg był jak najbardziej normalnym zjawiskiem tego dnia. Trzeba było przedzierać się przez większe i mniejsze zaspy między nagrobkami, uważać na ukryte w śniegu łańcuchy i nierówności, by nie stracić zębów przy możliwym upadku...
  
Wczoraj niektórzy obchodzili amerykańskie święto Halloween. Internet aż trzeszczy dzisiaj od zdjęć ludzi poprzebieranych za znane postaci z filmów, najlepiej horrorów, za duchy i upiory. Pomyślałam, że często te duchy i upiory towarzyszą nam nie tylko przy okazji święta zmarłych.

Czasem nie możemy podjąć decyzji, bo jesteśmy zblokowani takimi "upiorami i duchami" z przeszłości. Osoby czy miejsca, z którymi być może rozstaliśmy się fizycznie, ale nie umiemy pożegnać ich w naszej głowie, zatrzymują nas i nie pozwalają żyć na sto procent. I jesteśmy takimi zakładnikami własnego myślenia, ograniczamy się, bo to trudne powiedzieć "do widzenia" czemuś, co jak niewidzialna ręka łączy nas z tym, co było.
 
I tak, jak łatwo pozbyć się halloweenowego stroju czy maski, tak trudno uwolnić się od pewnego sposobu myślenia. Jak mantrę powtarzamy sobie, że żyjemy dniem, chwilą, a gdzieś w tyle głowy boimy się odciąć od pewnych zdarzeń czy osób. Dlaczego chcemy otwierać kolejne drzwi, nie zamykając za sobą tych pierwszych? A przecież to jak stanie w przeciągu. Nigdy nie daje nic dobrego.
 
 
 

 
 
 
1 November 2016. All Saints' Day. It's raining cats and dogs in Warsaw and in Suwałki first snow fell today. It is kind of strange and yet I remember that when I used to live on the Polish North Pole, the snow was the most normal thing on that day. You had to wade through large and small drifts between the tombstones, watch out for chains and uneven ground hidden in the snow, not to lose your teeth with a possible collapse ...
Yesterday, some people celebrated the American holiday Halloween. Internet crackles until today  with the images of people costumed as characters from movies, usually from horror movies, and as spirits and ghosts. And I thought that such spirits and ghosts accompany us not only at the occassion of this day. 
Sometimes we cannot make a decision because we are locked with such "spirits and ghosts" from the past. People, places, which we might have split up physically, but we cannot say goodbye to them in our head, stop us and not allow to live in a hundred percent. And we are such hostages of our own thinking, we limit ourselves, because it's difficult to say "goodbye" to something that the invisible hand connects us with what it was.
And just as easily it is to get rid of the Halloween costume or mask, so hard it turns out to be to get rid of a certain way of thinking. We repeat like a mantra to ourselves that we live today, live for the moment, and somewhere in the back of our heads we are afraid to cut off from certain events or people. Why do we want to open new door, not closing the first one? And it's like staying in draught. It never brings anything good to you.

 

sobota, 22 października 2016

Hedonizm

Jesień... W tym roku wyjątkowo szybka i wyjątkowo zimna.
Ciągle pada, wieje, żal rano wystawić nos spod kołdry. A co dopiero - wyjść z domu.
Nie wierzę, że można lubić taką pogodę. Plusem obecnej aury jest to, że bez żalu można chodzić do kina, siedzieć przed telewizorem lub z książką czy gazetą.

To, co w październiku mnie cieszy, to Halloween. Wydrążona dynia, sztuczne nietoperze, pumpkin pie i "cukierek albo psikus". Oczywiście ja cukierki rozdaję.
 
Po roku przerwy w nauce, zapisałam się na studia podyplomowe z historii sztuki i jest to ostatnio najbardziej ekscytujący dla mnie element mojego życia. Zwłaszcza, że to decyzja podjęta na skutek czystego hedonizmu.
 
To dużo większa przyjemność - robić coś tylko dlatego, że ma się na to ochotę. Nie dlatego, "że się przyda". Że "dobrze by było w końcu to zrobić". I bez zwracania uwagi na to, co powiedzą inni. Im człowiek bardziej zna siebie i wie, czego potrzebuje, tym łatwiejsze staje się podejmowanie decyzji. Taki przyjemny aspekt dorastania.

No dobrze - dorosłości.


Ja. Październik 2008.
 
Autumn ... This year, extremely fast and extremely cold.It's raining and blowing all the time. It's hard to put your nose out of the cover in the morning. Not saying about leaving the house. I don't believe anybody could like such weather. The advantage of the current aura, however, is that without regret you can go to the movies, sit in front of the TV or with a book or a newspaper.

What makes me happy in October is also Halloween. The hollow pumpkin, artificial bats, pumpkin pie and "Trick or treat."
Of course, in my case I give out candy.After a year break from learning, I signed up for postgraduate studies in art history and recently it's the most exciting part of my life. Especially as it is a decision taken as a result of pure hedonism.

It's a lot more fun - to do something just because you feel like it. Not because "it will be useful." That "it would be good to finally do it." And without paying attention to what others say. The more you know yourself and know what you need, the easier it becomes to make decisions.
This is for sure a pleasant aspect of growing up.

Well ok, of adulthood.
 
 


sobota, 17 września 2016

Wake me up when September ends.

Ostatni wpis jest z 17 sierpnia, równo miesiąc temu, gdy jeszcze żyłam latem i planowałam ostatnie wyjazdy. I już mamy jesień, piękną, ciepłą. I chociaż jeszcze chodzę w szortach , to wieczory są bardzo chłodne. A od spania przy otwartym oknie drapie mnie w gardle. Zresztą, sezon przeziębień chyba właśnie wystartował, bo dużo osób narzeka na katar i tym podobne. Co zrobić, taki już urok tej pory roku. 

A na bazarach i w sklepach wszystkie kolory tęczy - pomarańczowe dynie i kurki, fioletowe śliwki, figi, bakłażany i jeżyny, późne maliny, moc pomidorów - aż się oczy cieszą. I żołądek też. Myślę o jabłkach, których urodzaj mamy koło rodzinnego domu, muszę przywieźć ich całą skrzynkę i będę robić szarlotki. Na kruchym cieście, z cynamonem, prażonymi migdałami. Mniam!

Piję kawę za kawą, bo - lekko przygaszona i przyduszona od kataru - mam nadzieję, że mnie pobudzi. Piję czarną, w cienkiej poniemieckiej filiżance albo w kubku z marynistycznym rysunkiem, które wygrzebałam na starociach. Lubię antyki i stare rzeczy, ciekawi mnie, kto był kiedyś ich właścicielem. Kto przeglądał się w lustrze z ozdobną ramą, które kupiłam, targując się 40 minut. Mieszam stare z nowym, bo takie rzeczy z "kiedyś" dają duszę nowym, nieruszonych zębem czasu, wnętrzom. 
 
Zawsze siedziałam głową w przeszłości, szukałam starych zdjęć rodzinnych, starych zdjęć miast, chciałam wiedzieć, co było i co stało w jakimś miejscu, gdzie dzisiaj nie ma już nic. Od dziecka czytałam dużo - najchętniej o dawnych czasach, o wojnie. Słuchałam opowiadań starszych ludzi, jak to było kiedyś. I czasem tęsknię za czasami, w których nigdy nie żyłam. A mimo, że nie rozmyślam o przeszłości jak o czymś utraconym, bo cieszę się tym, co jest i będzie, to lubię wspominać. 
W końcu tyle nas jest, ile pamiętamy. 


The last entry is from August 17, a month ago, while I was still enjoying the summer and was planning the last trips. And already we have autumn, beautiful, warm. And even though I wear shorts, evenings are very cool. And from sleeping with the window open, I feel scratching in my throat. Anyway, the season of colds probably just took off because a lot of people complain about runny nose et cetera. What can we do - such is the charm of this season.

And bazaars and shops are full with all colours of the rainbow - orange pumpkins and chanterelles, purple plums, figs, eggplants and blackberries, late raspberries, lots of tomatoes - so eyes are happy. And so does stomach.
I think of apples, which we harvest near the family home, I have to bring an entire box of them and I will do apple pie. Shortcrust pastry, cinnamon, roasted almonds. Yummy!

I drink coffee after coffee, because - slightly subdued and smothered from the cold - I hope it will stimulate me. I drink black one, in thin former German cup or mug with nautical drawing, which I dug at some antiquities flea market. I like antiques and old things, I wonder who was once their owner. Who looked in the mirror with an ornate frame that I bought after a 40-minute haggling. I mix the old with the new, because such things from "once upon a time" give the soul to new - not bitten with tooth of time - interiors.


 I always had my head in the past, looking for old family photos, old pictures and images, I wanted to know what was and what happened in a place where today there is nothing. Since childhood I have read a lot - preferably about old times, about war. I have always listened to old people about what everything used to be like. Sometimes I even miss the times I have never lived in. And - although not thinking about the past as something lost, because I am happy with what is and will be, I like to remember. 
 In the end, we are what we remember.

środa, 17 sierpnia 2016

Wino sierpniowe

Pani M. jest uczulona na alkohol. Ale, rzecz ciekawa, nie na każdy. Pijemy białe wino, a ona kicha, oczy jej łzawią, prosi o chusteczki. Pomaga jej, gdy wypije rozpuszczalne wapno. Wódka jej nie uczula, nie wiedzieć, czemu. Całe szczęście, bo trzeba 'dogonić' resztę towarzystwa. 

W Krynicy Morskiej miało być mnóstwo dzików. Jechałam tam, nastawiona na fotografowanie licznych loch i warchlaków, nawet na ucieczkę na najbliższe drzewo, i nic. Przez prawie tydzień nie widziałam ani sztuki. Za to komarów całe chmary. 

I jak gdyby nigdy nic, mamy drugą połowę sierpnia. To już ostatnie podrygi wakacji, tak strasznie żal mi lata. Powietrze jest już nieco jesienne, na drzewach czerwieni się jarzębina. I myślę sobie, że jestem szczęściarą, bo miałam dwa razy urlop w te wakacje. Chociaż w głowie planuję kolejne wojaże, to już z większym spokojem, bo moja niespokojna dusza trochę pofruwała tego lata. 

***

Dobrze, że mnie wino nie uczula. 







Mrs. M. is allergic to alcohol. But, the interesting thing, not to every kind of it. While drinking white wine, she sneezes, with eyes watering, asks for some wipes. It helps her when she drinks soluble calcium. Vodka doesn't cause allergy, I don't know why. Fortunately, because you have to 'catch up' the rest of the company.

In Krynica Morska was going to be full of wild boars. I was going there, ready to shoot a number of sows and piglets, even to escape to the nearest tree, and...there was nothing. For nearly a week I have not seen any of them. Instead, swarms of mosquitoes everywhere.

And as if nothing had happened, we have the second half of August. This is the last gasp of holidays, I regret so much the ending summer. The air is slightly autumn, the rowan is so red on trees. And I think I'm lucky because I had two rounds of vacation this time. Although in my head I plan further voyages, I am already more calm because my restless soul flew a little this summer.

***

It's so good I'm not allergic to wine.

sobota, 23 lipca 2016

Mirabelka

Po pięknym, upalnym czerwcu, tegoroczny lipiec mamy w Polsce niezbyt ładny. Parę dni temu, gdy szłam rano do pracy, miałam wrażenie, że to wrzesień. Ale szybko odpędziłam te myśli, bo przecież został jeszcze ponad miesiąc wakacji. Nawet przy 19 stopniach noszę szorty, zaklinam aurę. I wciąż czekam na prawdziwe lato.

Narzekam trochę na pogodę, a przecież ponad tydzień spędziłam na słonecznej Krecie. I tak - wciąż jestem zakochana w Grecji. To chyba, jak na razie, mój najdłuższy stażem romans.

Spędzam ten weekend w rodzinnym domu. Zajrzałam dzisiaj przez płot na podwórko moich nieżyjących już Cioci Pietruszki i Wujka Olka. Nie ma psa, który - mimo, że znał nas od lat - warczał i szczekał za każdym razem, gdy nas widział. Nie bez kozery pasowało mu imię Szakal.

Pusto. Nawet trawa jest mało zielona i wszystko pozamykane na trzy spusty. Chociaż co chwilę ktoś dogląda domu, to mocno czuć wszechobecną nieobecność.

Tylko duża mirabelka, która - odkąd pamiętam - rodziła tysiące malutkich żółtych śliwek, wciąż owocuje. Ziemia jest nimi wprost obsypana. Nikt nigdy nie chciał jeść tych plonów, które ginęły, rozciśnięte pod butami każdego, kto przechodził przez ogród.

Upiekłam dzisiaj ciasto - z mirabelką. Kwaśna. Zbyt kwaśna dla Mamy.

***

Co po nas zostanie? Chyba tylko drzewa. I nieobecność.  



After a beautiful, hot June, the July isn't too good this year. A few days ago, when I was walking to work in the morning, I had the impression that this was September. But quickly I drove those thoughts, because it was still more than a month of vacation. Even when it's 19 degrees, I wear shorts, I beg aura. And I'm still waiting for the real summer.

I complain  a little of the weather, and yet I spent over a week on the sunny island of Crete. And so - I'm still in love with Greece. This is probably, as of now, my longest romance.

I'm spending the weekend at home. Today I looked over the fence into the backyard of my now deceased Aunt Parsley and Uncle Olek. There is no dog that - even though it knew usfor years - growled and barked every time it saw us. Not without reason its name Jackal fit it perfectly.

Empty. Even the grass is not too green and everything is closed up tight. Although every now and then someone looks after the home, you can strongly feel the pervasive absence.

Only large mirabelle plum tree that - since I can remember - born thousands of tiny yellow plums, still bears fruit. Earth is showered with them entirely. Everyone has always refused to eat these crops and they were lost, stretched with the shoes of everyone who walked through the garden.

***

I baked the cake today - with mirabelle. Sour. Too sour for Mom.
What will stay after us? Perhaps trees. And absence.



niedziela, 3 lipca 2016

Say 'goodbye' to strawberries.

Już lipiec. Żal mi było uciekającego czerwca, z najdłuższymi wieczorami, serwującego w Polsce prawdziwie afrykańskie temperatury. Również nocą. Kończy się też sezon na truskawki, wielu nie zdążyło ich w tym roku spróbować. Może za rok. 
 
Dzieci mają wakacje, a dorośli - jeśli się uda - tydzień lub dwa urlopu. Żyjemy za szybko, te 3 miesiące lata mijają jak pstryknięcie palcami. Niektórzy pytają, czemu nie ma mnie ostatnio na weekendy w Warszawie. A ja bez żalu zostawiam stolicę i, chociaż przeklinam cotygodniowe korki, to przez prawie 2 pełne dni cieszę się świeżym powietrzem, jeziorem i słońcem. 

Przypominają mi się różne życiowe sytuacje, oglądam zdjęcia z dzieciństwa i podróży. Z jednej strony, człowiek bywa bardzo sentymentalny. Z drugiej zaś, dotychczasowe doświadczenia uczą, że z wiekiem coraz łatwiej zrezygnować z nieudanej znajomości czy niewygodnej relacji. I iść dalej. 
 
Niektórzy tak nie umieją. Rozpamiętują przeszłość, nie umieją żyć 'tu i teraz', bo emocjonalnie jeszcze nie wyszli z 'wczoraj'. Albo z tego, co było rok, pół roku czy miesiąc temu. Nie warto.
 
Zamiast stać w miejscu w naszych głowach, a w codziennym pędzie nie widzieć otaczającego świata, każdemu z nas przyda się balans. Zatrzymajmy się na trochę. Polskie lato jest cudowne, choć zbyt krótkie.



It's July already. I regreted running away June, with the longest evenings, serving truly African temperatures in Poland. Also at night. Strawberries season is also coming to an end, while a lot of people haven't managed to try them. Maybe next year.
 
 Children have summer break and adults - if they're lucky - a week or two of vacation. We live too fast, these three summer months go by like the snap of your fingers. Some people ask why I'm not in Warsaw on the last weekends. And I have no regrets and leave the capital city, although cursing weekly traffic jams, I have almost 2 full days enjoying fresh air, tlakes and sun.

I remind some different life situations, watch childhood and travel
photos. On the one hand, we are very sentimental. On the other hand, past experience teaches that with age it's getting easier to abandon a failed acquaintance or uncomfortable relationship. And go on. 

Some people can't act like this at all. They dwell on the past, not being able to live 'here and now', because emotionally they haven't left 'yesterday'. Or have not lost the habit of what it was like one year, half a year or a month ago. It's all not worth.


Instead of staying in one place in our heads and rushing in everyday live, we all need a balance. L
et's stop for a moment. Polish summer is beautiful, yet too short.

sobota, 11 czerwca 2016

Zapiski z podróży na Śląsk, grudzień 2015

Przystanek autobusowy w Środzie Śląskiej. Obok kiosku, gdzie uszminkowane na różowo babcie sprzedają kwiaty - owszem - ale tylko sztuczne, z plastyku, za to we wszystkich kolorach tęczy, na wielkiej ścianie budynku wita podróżnych wymalowana przez artystów graficiarzy twarz 2Paca. Tak, tego rapera od 'Changes'.

W Lubinie bez drugiego "L" na ulicy wszyscy weseli od samego rana, część jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że weekend się niechybnie skończył, krokiem węża przemierzając chodniki, śpiewa wcale nie pod nosem. 

We Wrocławiu mżawka. I dużo zmian (changes, changes, jakie życie - taki rap). Przebudowa dworca PKS. Ale wszystkie budynki takie ładne, prawie każdy zwraca uwagę - a to ciekawym łukiem, a to gzymsikiem. Choć część mocno zaniedbana. A w ciucholandzie kożuchy za stówkę. Całkiem ładne, ale raczej na zimę suwalską, niż wrocławską.

Luksusowy pociąg Intercity do Warszawy pełny tylko w połowie. W końcu to poniedziałek. Wszyscy bardzo spokojni, zaczytani. Popijają kawę rozpuszczalną z napisem "espresso", rozdawaną przez obsługę. I nikt nie chrapie, można posłuchać granego na stacjach Chopina. 






czwartek, 26 maja 2016

May'16.


Znowu zamiast wiosny mamy od razu lato. Jedni protestują, a mnie to cieszy, bo kocham słońce i upały. A czas od maja do września uważam za najpiękniejszy w roku. Zaczyna się sezon na truskawki i piwonie. I zimne wino z bąbelkami na tarasie lub w ogródku - choćby takim w restauracji. Znowu czytam mnóstwo książek, najchętniej na ławce w parku. Sięgnęłam właśnie po czytaną kilkukrotnie serię z okresu dzieciństwa i dorastania. Czytam i robi mi się dobrze na duszy. 

 Nie każdy z nas wierzy w intuicję, w wewnętrzny głos. Nie każdy słucha i ufa przeczuciom. Sama parę razy w życiu zadziałałam wbrew powyższym i mocno tego żałowałam. Chciałam kogoś zadowolić wbrew sobie, a naturę mam wprost odwrotną. I kończyło się to klęską. A czasem, podejmując dość ryzykowne decyzje, ale zgodne z tym, co dyktowało mi sumienie, wszystko szło pomyślnie.

I czasem przeszłość miesza się nam z teraźniejszością. Osoby, które kiedyś były nam bliskie, już nas nie obchodzą. I potrzeby, wcześniej takie wyrafinowane, dzisiaj wydają się nadmierne. Bo z biegiem czasu wszystko zdaje się normalnieć, a czasem nawet blednąć. I to, co takie istotne parę lat temu, teraz bywa śmieszne. I nadal ma się marzenia, ale też pokorę, by dawać sobie więcej czasu na ich spełnianie. Bo nie musimy już mieć wszystkiego naraz. Z wiekiem pojawiają się tzw. priorytety. I już się nie chce brać życia garściami. Okazuje się, że smakuje ono lepiej, gdy dostajemy je w mniejszych kawałkach.


Maartje Verhoef by Txema Yeste |
Vogue Russia, June 2016

Again, instead of spring we immediately have summer. One protest and I am glad, because I love sun and warmth. And the time from May to September I consider the most beautiful of the year. The season for strawberries and peonies is on. And the season for cold sparkling wine on a terrace or in a garden - even the one in a restaurant. Again, I read a lot of books, mostly sitting on a park bench. I just started again the read several times series from my childhood and adolescence. I read and it makes me feel good.

I know that not everyone believes in intuition, in the inner voice. Not everyone listens and trusts the instincts. A few times in my life I acted in spite of the above and strongly regretted it. I tried to please someone in spite of myself and my true nature. The end was a disaster. And sometimes - taking risky decisions, but in accordance with what my conscience dictated - everything ended successfully.

 
And sometimes the past mixes with the present. People who were once close to us - now we do not care about them. The needs such sophisticated before, today seem excessive. Because with time passing by everything seems to get normal and sometimes even to fade. And what was so important a few years ago, now may be ridiculous. We still have dreams, but also lowliness to give ourselves more time for their fulfillment. Because we no longer have to have everything. And no longer we want to take life by the handful. It turns out that it tastes better when you get it into smaller pieces.


niedziela, 8 maja 2016

ul. Słoneczna

Spałam dzisiaj u kuzynki. Wracając autobusem o 9:00 z dalszego Bemowa, wysiadłam dwa przystanki wcześniej, by zajść do małego sklepu spożywczego po drodze. I nie wiem, czy to atmosfera osiedlowego SAM-u, gdzie można dostać wszystko, w tym lokalne jogurty (choć "Augustowskiego" nie było...) czy czyste powietrze po wczorajszym intensywnym deszczu, ale przypomniał mi się stary dom mojej Babci w Suwałkach. 

Babcia mieszkała w dużym drewnianym domu przy ulicy Słonecznej, z ogrodem, grządkami, gdzie rosły warzywa i kwiaty, ale były też tam drzewa owocowe. Spędzaliśmy tam z siostrą i braćmi całe nasze dziecięce wakacje. I codziennie chodziłam z Babcią bardzo rano po zakupy. Kupowałyśmy mleko i dużo jagodzianek. 
 
I powietrze pachniało właśnie tak, jak dzisiaj. Było zielono, huśtawka o 8:00 rano była mokra od rosy, szłyśmy na skróty przez podwórko Pani Czesi, gdzie witał nas ogromny pies, którego zawsze się bałam. Nie pamiętam, by na Słonecznej kiedykolwiek padało. Jak wskazywałaby nazwa ulicy. A może to takie dziecięce wspomnienia i idealizowanie tego, co było?
 
Potem Babcia wyprowadziła się do bloku, bo za ciężko było jej palić rano w piecu. Słoneczną sprzedano i czar prysł. I tak mi dzisiaj tęskno za tamtymi wakacjami, za prostotą i atmosferą tamtych dni. Za przeświadczeniem, że nie ma nic innego ponad to, co widziałam moimi dziecięcymi oczami. 
 
*** 
Zjadłabym jagodziankę i popiła zimnym mlekiem. Chociaż go nie znoszę. 


 I slept at my cousin's this night. Returning home by bus at 9:00 a.m. from the further Bemowo, I got off two stops earlier to getgo to a small grocery store on the way.And I don't know if it's the atmosphere of a small self-service shop, where you can get everything, including local yogurt (though the one from Augustów was not available ...) or clean air after yesterday's heavy rainfall, but it reminded me of my Grandma's old house in Suwalki.

Grandma lived in a large wooden house at Solar Street with garden-beds where flowers and vegetables grew, but there were also fruit trees there. We spent 
all our children's summer holidays with my sister and brothers there. Every morning we used to go shopping with Grandma. We always bought milk and a lot of blueberries buns.

 
And the air smelled just like today. It was green, swing at 8:00 in the morning was wet with dew, we walked a short cut across the yard of Ms. Czesia, where her huge dog, which I was always scared of,
greeted us. I do not remember raining any time at the Solar Street. How would indicate the name of the street. Or are these just some children's memories and idealizing of what it was like back then?

 
Then Grandma moved to block of flats, because it was hard for her to burn in the oven in the morning. The Solar Street house was sold and the spell was broken. And so today I miss that summers, the simplicity and the atmosphere of those days. I long for the conviction that there is nothing else than what my children's eyes watched.


 
***


 
I would eat that blueberries bun and drank cold milk. Although I can't stand milk today.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...